sobota, 29 lipca 2017

Zostały dwa tygodnie do ślubu...

i wróciło dramatyczne pytanie, co z psem. Wszyscy "oswojeni" znajomi będą na weselu. Możemy podrzucić Jacka mojej koleżance z pracy, ale waham się, bo mieszka tam też kot - a Jack ma w zwyczaju koty gonić. Nie robi im krzywdy, tylko po dogonieniu kota (tak, jack russell potrafi dogonić kota) próbuje się z nim bawić... A nie spotkaliśmy jeszcze kota, który lubiłby zabawy w wersji prezentowanej przez mojego psa, czyli ze skakaniem po głowie i takie tam. Jest ryzyko, że kot znajomej też nie przepada za takimi zaczepkami i dobitnie, przy użyciu pazurów to Jackowi wytłumaczy, a tego bym nie chciała, bo Mały to straszny tchórz i po takiej akcji zniechęciłby się do kotów w ogóle, więc do naszego Czesława (z którym powoli, powoli budujemy jakieś sensowne relacje) również. Biorę pod uwagę hotel dla psów, znalazłam jeden przyzwoity w okolicy, ale cały czas zastanawiam się, czy w ogóle warto takim czymś stresować psa? Czy pobyt w domu, samotny, ale jednak wśród swoich rzeczy i zapachów, nie będzie dla niego lepszy? Do tej pory zostawał sam maksymalnie 5 godzin, ale nie wydawał się tym szczególnie załamany, tylko po prostu spał.
W dniu ślubu z domu ewakuujemy się około 15-15.30. Pomiędzy weselnym obiadem, który skończy się pewnie ok 19, a tortem, który ma wjazd ok 21, nie dzieje się na sali nic szczególnego, więc moglibyśmy podskoczyć do domu (to ok 15km) wygłaskać diabelca i wybiegać go chwilę w ogrodzie. Podejrzewam, że po tym by już spał, aż goście wrócą do domu. Co doradzacie? Szukać psu noclegu zastępczego czy zostawić go w domu?

środa, 26 lipca 2017

Migawki spacerowe

Na spacerach z Jackiem staram się zabierać go w przeróżne miejsca. Zauważyłam, że dość szybko nudzi go chodzenie w kółko tym samym szlakiem, a kiedy zwiedzamy nowy teren, Mały aż szaleje ze szczęścia i ekscytacji. Zmienianie scenerii spodobało się zresztą nie tylko psu, ale i mnie. O wiele fajniej jest spacerować, wymyślając sobie nowe cele...
Poniżej kilka migawek fotograficznych z ostatniego miesiąca. Wszystkie zdjęcia cykane (tradycyjnie) moją beznadziejną komórką. Jakoś nigdy nie mogę zebrać się w sobie i zapakować na spacer lustrzanki... Mówią, że szewc bez butów chodzi. Na moim przykładzie okazuje się, że fotograf obfotografuje pięknie wszystko i wszystkich na zamówienie, ale o zdjęciach dla siebie zapomni i potem wychodzi właśnie tak. Na szczęście jednak chociaż jakieś pamiątki są!

Ostatni weekend spędziliśmy na wsi u znajomej na czymś w rodzaju mojego wieczoru przedpanieńskiego. Czas minął nam na łażeniu po chaszczach, zapoznawaniu się z wsiowymi burkami i zabawach w ogrodzie.


Kilka dni wcześniej z kolei Jack nawąchał się róż i nie nawiązał kontaktu z wielkimi ptaszydłami w wolierach, które od jakiegoś czasu znajdują się w parku w naszym mieście. Niestety, pies schował się za moją nogą i nie udało się uchwycić jego reakcji na nieznane mu wcześniej stworzenia.


A jeszcze w czerwcu (to wydaje się tak dawno temu) wybraliśmy się też powłóczyć po żółtych łąkach. O dziwo, pies trzymał się drogi i nie skakał w kwiatki, może zapach mu nie odpowiadał?

 Pan był trochę nudny, ciągle z tym telefonem przy uchu... ale Pani chyba ma w kieszeni coś dobrego!


Jak widać, na każdy dłuższy spacer staram się zabierać długą linkę. Pies ma wtedy swobodę, a ja nie boję się, że poczuje jakieś ciekawe stworzonko, pobiegnie za nim i będę umierać z niepokoju. Teoretycznie komenda "Do mnie!" działa całkiem fajnie, ale Jack tak bardzo lubi gonić koty i zające/bawić się z dziećmi/ itp., że mógłby na chwilę stracić rozumek i...
Na szczęście mamy ogród, w którym Mały może wybiegać się całkiem swobodnie. Zwykle pod wieczór któreś z nas wychodzi z nim i zamęcza go piłeczką... Po czym Jack wygląda mniej więcej tak. Uwaga, teraz nastąpi najgorsze jakościowo, ale najlepsze pod względem zawartości zdjęcie.



niedziela, 23 lipca 2017

Co je pies?

i nie, nie chodzi o głupi żart z cyklu "pies to je takie stworzenie, co ma cztyry łapy i ogon..." - ostatnio takim tekstem uraczył nas wyjątkowo towarzyski dziadzio, który przykleił się do nas spacerze. Chodzi o to, co pożera pies. Mój pies w szczególności.
Mój pies, gdyby mógł, jadłby wszystko, czego nie powinien jeść - ciastka, czekoladę, kawką z mlekiem też by nie pogardził... Na szczęście nigdy jeszcze nie dorwał żadnej z tych rzeczy, tylko próbował (chociaż co do kawy, nie mam pewności, czy raz nie zdążył umoczyć nochala). Gorzej jest (a właściwie było) z jedzeniem przeznaczonym dla psów.
Na początku było różnie - testowaliśmy różne karmy, najpierw wersje szczeniackie różnych firm, ale Jack w żadnej się nie zakochał i wciąż trwało szukanie TEGO WŁAŚCIWEGO smaku - a ja utrudniałam sprawę, bo życzyłam sobie, żeby poza walorami smakowymi karma miała też jakieś insze plusy. Nasz pies jest trochę niejadkiem, tzn. ma fazy, kiedy skubnie kilka chrupków dziennie i koniec, a są dni, kiedy je na potęgę i swoją kolację wyprasza już w porze obiadu (niestety, odwieczny problem, kiedy mieszka się z rodzicami - można tłumaczyć, zabraniać itp, ale Starszy Pan da jeść, bo piesek TAK PATRZY). Przez jakiś czas próbowałam podstępnie przekonywać go (psa, nie Pana) do jedzenia, potem odpuściłam - widzę, że po kilku dniach grymaszenia pies przez dłuższy czas je normalnie. Mam mroczne podejrzenia, że "dni niejadka" to tak naprawdę dni, kiedy Pan Starszy dokarmia psa czymś nielegalnym, ale niestety nie mam dowodów.
Niemniej jednak jeśli chodzi o suchą karmę, etap eksperymentów i poszukiwań już za nami, chyba znaleźliśmy ideał. Świetnie sprawdzają się u nas karmy Brit Care Super Premium, ostatnio dziczyzna i ziemniaki oraz śledź i łosoś, wcześniej też łosoś z ziemniakami i jagnięcina z ryżem. Mimo tego, że Mały jest po kastracji, nie tyje i dostaje normalne porcje normalnej karmy. Lubię Brita (kupować, nie jeść), bo smakuje psu i skład ma całkiem fajny oraz, co nie jest bez znaczenia przy nauczycielskiej pensji, nie jest wcale drogi. Przy specjalnych okazjach częstujemy Jacka karmą mokrą - Dolina Noteci albo ostatnio puchą Bozity. Do tego ucha i ścięgna wołowe i poroże jelenia w ramach przegryzki, czasem też żwacze wołowe. Odstawiliśmy już właściwie wszystkie inne smakołyki, jeśli nie liczyć tabletek Rumen i oczywiście tabletek na odrobaczanie, dla których mój pies wykona każdą możliwą sztuczkę. Ostatnio w ramach nagrody Mały dostaje czasem pojedyncze kocie chrupki jakiejś nieznanej mi firmy - próbka zabłąkała się w naszym zamówieniu z Zooarta, a kot Czesław stanowczo odmówił spróbowania, więc zanim zdążyłam się połapać, jego porcję wciągnął Jack i był wyraźnie zachwycony. Na ogół jednak smakiem dla psa jest marchewka, arbuz, banan... Samo zdrowie. O ile Mały nie przydzieli sobie smakołyku ze stołu: odrobiny spaghetti, paróweczki czy innego cuda, które ludziom skapnie na ziemię albo które zostawią na talerzu, kiedy idą odebrać telefon...
A czym wy karmicie wasze psiaki?

czwartek, 20 lipca 2017

Kilka słów o najnowszych psich nabytkach

Kiedy ostatnio spojrzałam do psiego pudła, trochę mnie zatkało. Jack jest u nas rok i dwa miesiące, a jego zabawek i gadżetów nazbierało się już naprawdę sporo. Mój przyszły teść tylko kręci głową, kiedy przychodzi nowa dostawa z Zooarta albo innego sklepu. 
Z góry uprzedzam, notka nie powstała we współpracy z żadną z wymienionych firm, piszę tak sobie, z czystej potrzeby podzielenia się opinią, jak co działa.
Po ostatnich dniach w biegu - niestety nie dosłownie, ale w takim pędzie załatwiania wszystkiego - liczę na lekkie zwolnienie tempa życia. Pies niestety ostatnio trochę zaniedbany, to znaczy - ostatnie porządne biegi, włóczenie po plaży i lesie miał ze dwa tygodnie temu, od tego czasu tylko spacerujemy, bawimy się w dzikie sprinty w ogrodzie (za najcudowniejszymi z psiej perspektywy piłkami: tenisową Kong z piszczałką i taką z dzwoneczkiem Yarro) i  domowe zabawy węchowe (ulubiona zabawa - gdzie jest żarcie? Pod dywanem? A może za kanapą? Suche żarcie podaję mu też często w macie węchowej kupionej za grosze chyba na OLX). Jak widać, nie wydaję na psie zabawki i gadżety za wiele kasy, Jack gust ma dość niskobudżetowy. 
Inaczej jest za to z szelkami i smyczami, ale tu już koszty wiążą się z moimi wymaganiami.
Żałuję trochę, że mam tak mało czasu na aktywność fizyczną, zwłaszcza że kupiłam ostatnio szelki, w których kundel w końcu się nie dławi, nawet kiedy rozpędzi się za bardzo, a ja moim zdechlackim truchtem nie nadążam. Chodzi o szelki SALI. Jack w biegu wygląda, jakby myślał, że jest husky i pruje do przodu jak szaleniec. W tej chwili mamy rozmiar 3 i właściwie jest ok, nic nie obciera, nie ogranicza psa. Podejrzewam jednak, że jeśli mój pies trochę "zmężnieje", wymienię 3 na 4. Co prawda w tej chwili obwód szyi psa mieści się w normach 27-29 (akurat ma 28), ale jest jeden jedyny minus szelek: przez psi łeb przechodzą "na styk" i zdejmowanie z Małego tego ustrojstwa jest dla niego dość stresujące. Widzę jednak, że w swoim włochatym łbie skalkulował, że lepiej bezproblemowo ubrać szelki, wybiegać się jak najprawdziwszy pies zaprzęgowy i pomęczyć przez 15 sekund przy zdejmowaniu, niż dusić się w innym sprzęcie. Zabiegom odszelkowującym poddaje się więc potulnie i z miną stoika, tylko po oczach i częstym mlaskaniu można rozpoznać, że tego szczerze nie lubi. 
Poniżej jedyne zdjęcie Jacka w szelkach Sali, jakie do tej pory zrobiłam. Właściwie to psa w ogóle nie miało być w kadrze, wlazł sam. Ja tylko (proszę się nie śmiać za bardzo...) chciałam cyknąć fotkę numeru wejścia na plażę, żeby się nie zgubić...


Nie widać miejsca, w którym przypinam smycz - jest akurat tam, gdzie kończy się zdjęcie, ten kawałek zwisającej pętelki. To rozwiązanie sprawdza się świetnie. Pod szelki podpinam sprawdzony już pas Juliusa ze smyczą amortyzującą. Z szelek IDC Juliusa nie zrezygnowaliśmy całkowicie, zakładam je psu na spokojne spacery albo do samochodu (wtedy podpinam do nich psi pas bezpieczeństwa, żeby nie fruwał po siedzeniu i nie lizał Pana Kierowcy po nosie w trakcie jazdy). Przy bieganiu się nie sprawdziły - pas z przodu uciskał szyję i pies przy szybszym biegu po prostu się dławił. Poza tym, do innych celów, są super - łatwo się zakłada, a pies nie ma szans się z nich wyplątać, choćby stanął na głowie (tak, próbowaliśmy).
W tej chwili mamy właściwie zestaw idealny na każdą aktywność. Żeby jeszcze tylko zrobiło się więcej wolnego czasu... Na szczęście wszystkie przedślubne pierdoły właściwie załatwione. Na weekend wybywam z psem na relaksujący weekend u koleżanki, która mieszka na wsi w wielkim domu z ogrodem, więc może się trochę zrelaksujemy. A od poniedziałku - wolne! I mam nadzieję, że wrócimy wtedy do truchtania.