niedziela, 22 stycznia 2017

Blogowe podsumowanie ostatnich miesięcy

Psie podsumowanie 2016 roku już było. Dziś czas na nie-psie, ale blogowe.  
W 2016 roku stworzyłam 30 wpisów w ciągu niecałych 7 miesięcy. 30 tekstów z Jackiem w roli głównej! Nie sądziłam, że dam radę i jestem z siebie naprawdę dumna.
Mam co najmniej kilkoro regularnych czytelników, którzy zdecydowali się ujawnić, zostawiając komentarze, i ponad tysiąc takich, którzy weszli i przeczytali coś w milczeniu. Ciekawe, ilu z nich jeszcze wróciło?
Dla wielu blogerów taki "wynik" byłby tragedią i porażką, ale ja na statystyki w ogóle nie patrzę w kategorii wyniku, przede wszystkim dlatego, że - jak na razie - prawie wcale nie promuję mojego bloga. Prawie, bo jednak jestem na kilku serwisach: Doglovin i blogach Czakiego (tu też często poluję na blogi, które mogłabym regularnie czytać) oraz Bloglovin. To ostatnie ze względu na wygodę, bo z aplikacji korzystam przy czytaniu ulubionych blogów i zapisywaniu ciekawych wpisów, a zwłaszcza przepisów kulinarnych.
Poza tym w moim profilu do komentowania podany jest od niedawna adres Jackowego Bloga. Podejrzewam, że częstsze zostawianie komentarzy u innych byłyby świetną opcją do poszerzenia grona własnych czytelników, ale niestety komentuję bardzo mało. Są blogi, które czytam od miesięcy albo lat, ale nie zostawiłam na nich ani słowa - i to nie z lenistwa, ale jakiejś dziwnej wstydliwości, bo głupio mi zostawić komentarz, w którym nie napiszę nic wartościowego. Dopiero ostatnio przyszło mi do głowy, że skoro dla mnie każdy komentarz, nawet ten niewnoszący do dyskusji nic nowego, jest wartościowy, to dlaczego nie mam odwagi zostawiać u Was kilku (banalnych często) słów od siebie?
Poza tym nie ujawniam się w żaden sposób. Nie korzystam z Google+, nie mam prywatnego ani blogowego konta na Facebooku, o blogu nie wiedzą znajomi ani rodzina, mam też żelazną zasadę - starać się pisać tak, by trudno było mnie zidentyfikować. Dlaczego tak?
Po pierwsze, specyfika mojego zawodu. Jestem w pewnym sensie "osobą publiczną" - piszę to trochę żartem, ale jest w tym sporo prawdy, bo pracuję w szkole w małej wiosce i często mam uczucie, że znają mnie WSZYSCY, nawet Ci, których na oczy nie widziałam. Obecnie staram się mocno oddzielać życie prywatne od zawodowego, bo bywały momenty, że ta granica za bardzo się zacierała. Gdyby uczniowie, rodzice i nauczyciele mogli zerkać na mojego bloga, byłoby to jeszcze trudniejsze. Może kiedyś przyjdzie czas na zaprezentowanie tego miejsca nieco szerszemu gronu odbiorców, ale na razie... Po prostu nie mam na to odwagi.
Po drugie, nie mam też nadal pomysłu na to, czym ma być mój blog, jaką ma pełnić funkcję, do kogo trafiać, jak wyglądać. Na razie to bardzo proste - piszę, bo kocham mojego psa... i kocham pisać. Miło mi, że ktoś czyta to, co jest efektem moich dwóch miłości! Niekoniecznie muszą Was być tysiące, chociaż każde wejście na bloga i każdy zostawiony tu komentarz bardzo, bardzo mnie cieszą. Jacka też! 
W 2017 roku mimo wszystko chcę troszkę zmienić koncepcję bloga. Nie sądzę, bym łatwo porzuciła moją bezpieczną anonimowość, ale chcę pokazać nie tylko Jacka, ale i to, kim jestem i co myślę ja, osoba pisząca bloga. Na razie bez pokazywania twarzy, zdradzania imienia, nazwiska i miejsca, z którego piszę. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Na razie, jak to ja, zbieram myśli. Efekty tego straszliwego procesu pewnie ujrzycie za jakiś czas.

wtorek, 17 stycznia 2017

O tym, jak Jack pogonił w ogrodzie szpiega z Mordoru



W ogrodzie cisza i spokój...


Nic nie zapowiada, że za chwilę wydarzy się coś strasznego...


Ale Jack pilnuje.
Tak na wszelki wypadek. Wiecie, oczy dookoła głowy, uszy w stanie gotowości (czyli jedno oklapłe, łapie dźwięki z niższych terenów i zza pleców Małego, a drugie lekko nastawione, żeby usłyszeć ataki z powietrza).
I nagle dzieje się, jest! Pies coś wyniuchał. Stoimy od strony furtki i bawimy się w rozbijanie w locie śniegowych kulek (prawdziwe szkolenie komandosów, oczywiście to nie ja rozbijam kulki, ale pies), ale nagle widzę: Jack nieruchomieje, patrzy mi w oczy i rzuca TO spojrzenie...


 A potem zaczęło się szczekanie (my nazywamy to Darciem Paszczy, ale pies na pewno poczułby się dotknięty, więc nigdy nie mówimy tego głośno). Ktoś jest na działce! Z tyłu, za domem! Ludzie, ja LECĘ to sprawdzić, mogę, mogę?


 Okazało się, że niewiele brakowało, a namierzyłyby nas upiory pierścienia albo coś, bo Jack wyniuchał w ogrodzie krebaina. Postanowił wziąć go żywcem, ale kruk w porę się połapał i dał nogę (skrzydło?) prosto do Mordoru. Udało mi się uwiecznić tylko końcówkę tej spektakularnej pogoni. Wiadomo, że od dziś trzeba wzmocnić patrole w ogrodzie. Skoro krebain tu był, na pewno zaniósł wieści do Mordoru i jutro wróci do nas coś większego. 
Jack szykuje się. Zbiera siły pod kocykiem...




... żeby jutro nie dać się tak zaskoczyć. Zabawa zabawą, ale Jack swoje obowiązki zna.


środa, 11 stycznia 2017

Zabawy w śniegu


Tam coś jest... Tam z pewnością coś jest...


 Już widać, już się dokopuje.


 Zabawka zdobyta!


Ale teraz to już trochę zimno, lepiej iść do domu i tam pozagryzać kilka pluszowych piszczaków.


Nie zdawałam sobie sprawy, że tak trudno robi się zimowe zdjęcia z psem w roli głównej! Kiedy kilka czy nawet kilkanaście lat temu brałam się za zimowe pejzaże, kluczowe było światło i odpowiedni balans bieli. Teraz... Cóż, tempo zdjęć było na tyle intensywne, że nie miałam czasu myśleć o dobrym ustawieniu (siebie, bo model na widok śniegu robi się absolutnie nieustawialny i zmienia się w skrzyżowanie turbo-królika z ryjówką), a nie wszystko da się skorygować w programie graficznym. Te cztery zdjęcia wyszły jako tako, na pozostałych moje kochane Półdiablę było albo rozmazaną, albo prześwietloną, rozpędzoną do prędkości światła plamą, zatem ogródkowe szaleństwo można uznać za udane.

Sprawa do psiarzy: po kilkunastu minutach na śniegu Mały zaczął kuleć na tylną łapkę, a właściwie nawet nie kuleć - po prostu ją unosił i stał w miejscu, trzęsąc się jak osika. Mróz dzisiaj spory, na pewno poniżej -10stopni, więc zrzuciłam to na zimno i poszliśmy do domu. To możliwe, że łapka tak mu zmarzła, że nie chciał więcej dotykać nią śniegu? W domu problem zniknął, kiedy zaczęła się gonitwa z piszczałkami, śmigał po wszystkich płaskich powierzchniach, skakał i kręcił piruety bez chwili wahania, więc wydaje się, że wszystko ok.
Na dłuższe, spokojne spacery na smyczy przy mrozach ubieram Małego w lekko ocieplaną kurtkę, ale na wariactwa po ogródku już nie, żeby nie krępowała mu ruchów (Jack biega, skacze, kopie i robi fikołki, więc zdarzało się, że po kilku minutach takiego szaleństwa kurtka zostawała gdzieś w ogrodzie, a pies dalej latał na golasa). Nigdy dotychczas nie wydawał się zmarznięty. Może lepiej do ogródka też go w tej temperaturze ubierać?

sobota, 7 stycznia 2017

Jak dotrzymać noworocznych postanowień?


To będzie trochę, ale tylko trochę nie-psi wpis. Wiadomo - wiele noworocznych postanowień psiarzy wiąże się z psami (więcej spacerów/treningów/sztuczek itp)... Zawsze tylko pojawia się problem, jak ich dotrzymać. 
W tym roku nie obiecałam sobie niczego, chociaż kilka rzeczy z pewnością powinnam. Powinnam odstawić słodycze, bo jak tak dalej pójdzie, krawcowa będzie musiała zmontować mi suknię z dwóch innych modeli; powinnam więcej się ruszać (kiedyś uprawiałam jogę, jeździłam na rowerze i dużo wędrowałam, a od kilku lat jakoś nie wychodzi), powinnam poważnie pomyśleć, co z pracą... Powinnam powinnam, powinnam. Obrzydliwe słowo.

Jest też kilka rzeczy, które chciałabym.
Chciałabym zdrowiej żyć. Tu pojawia się miejsce na psie postanowienia, bo zdrowiej żyć to więcej spacerować z Małym, a do tego zacząć wspólne wycieczki rowerowe czy bieganie.
Chciałabym poprawić moje relacje z ludźmi. Pokonać swoją niechęć, zawiść, skłonność do marudzenia i zrzędzenia.
Chciałabym być lepszym nauczycielem, fotografem.
Lepszą córką, przyjaciółką, narzeczoną, siostrą, opiekunką dla psa...
Zdrowiej gotować. Bo niezdrowo z pewnością potrafię, czasem wychodzi aż za dobrze i porcja na dwa dni znika w kilka chwil. 
Chciałabym bardziej dbać o siebie. Wygląd, ale i psychikę.
Chciałabym być lepsza, zdrowsza, mądrzejsza, młodsza, piękniejsza.

Gdyby z tego wszystkiego zrobić serię noworocznych postanowień, skończyłoby się wielką depresją. Co prawda mam w domu na stałe doskonałego terapeutę, który uważa, że najlepszym lekarstwem na wszystko jest lizanie po uszach i robienie salt w powietrzu, ale... Ale nie o to chodzi, żeby się pogrążyć w wielkiej, czarnej dziurze i żeby biedny mały terier musiał mnie całymi dniami pocieszać.

W tym roku byłam cwana i postanowiłam tylko, by nie zdusić w sobie chęci do zmian na lepsze.
Zamiast noworocznych postanowień przygotowałam luźny plan. Stworzyłam (na razie we własnej głowie, ale w odpowiednim momencie pewnie to spiszę i uporządkuję) listę tego, co chciałabym zrobić, osiągnąć, zmienić w sobie. Nie jakieś tam: trzeba, nie wolno, muszę. Bardziej na zasadzie: warto, dobrze by było, spróbuję. Nie obwarowałam tego zastrzeżeniami w stylu: jak się nie uda, to koniec świata, beznadzieja, jestem nic nie warta, nie mam silnej woli. Zamiast tego wymyśliłam coś innego. Raz w tygodniu (albo w innym ustalonym rytmie/terminie, zależnie od tego, co wybiorę do zrealizowania) staram się wprowadzić w życie jedną z tych zaplanowanych na cały rok rzeczy. Wśród priorytetów znalazły się te dotyczące zdrowia... i wiecie, że z pierwszą z nich od nowego roku już się udało? Tak na spokojnie, bez denerwowania się, wyrzekania się czegoś na siłę. Na rozgrzewkę wybrałam tylko drobiazg "prozdrowotny" - smarowanie zębów specjalną pastą z wapniem, którą zalecił mi dentysta, a o której notorycznie zapominałam i przy okazji każdej kontroli przychodziło do głowy, że pewnie gdybym jej używała, z zębami byłoby o wiele lepiej. W tym roku wystartowałam bardzo dobrze, zapomniałam o niej tylko raz. 
Dzięki takiemu systemowi (i pierwszemu sukcesowi) jestem już o wiele lepiej nastawiona do planów na ten tydzień. Zobaczymy, czy do pierwszej "życiowej poprawki" uda mi się dodać coś nowego. Gdyby mój pomysł się sprawdził, nawet częściowo, to w ciągu roku mogłabym wprowadzić w swoim życiu kilkadziesiąt czy choćby kilkanaście małych, ale znaczących zmian na lepsze. Brzmi imponująco, a wydaje mi się o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze do realizacji niż te upiorne, znienawidzone i kojarzące się z męczarniami i przymusem noworoczne postanowienia.

Dwa planowane działania na najbliższe dwa tygodnie: zacząć zdrowiej się odżywiać (nie będzie problemu, bo od jutra zostajemy w domu sami - goście i dojazdowi domownicy wybywają na dłużej, więc w końcu ja przejmuję kuchnię) i więcej, zdecydowanie więcej spacerować - oczywiście z psem. Pogoda sprzyja, w końcu przyszły mrozy i śniegi, które uwielbiam; za tydzień zaczynają się ferie zimowe, więc wszystko powinno się udać. Trzymajcie kciuki!

(fot. pixabay)


niedziela, 1 stycznia 2017

Noworocznie


Chciałam napisać o tym, jak kończy się stary rok; o tym, co zrobiłam i czego nie zrobiłam... A tymczasem trochę za szybko zaczął się nowy. W Sylwestra nasz dom był pełen gości, chwilę samotności na refleksje i rozmyślania udało mi się znaleźć dopiero około trzeciej w nocy, gdy większość pochowała się już w łóżkach albo zamknęła na dobre w "bunkrze", czyli urządzonym w piwnicy pokoju muzyczno-growym. Chciałam jeszcze dużo napisać, ale zamiast tego leżałam, uśmiechałam się i głównie gapiłam się w sufit, notując tylko w komórce kilkanaście luźnych zdań (po lekkiej korekcie wklejonych poniżej). Bardzo Mały Jack spał już wówczas słodko, wykończony sylwestrowaniem.Wiedziałam tamtej nocy na pewno, że zacznie się coś nowego. Już się zaczęło!

Krótkie podsumowanie psiego roku 2016
Czy pisałam już, jak straszliwie i niewyobrażalnie kocham mojego pieska? Ten rok wiele nas nauczył. W maju pojawiła się u nas mała, włochata, biało-ruda szczekająca kulka. Byłam wtedy przekonana, że będę z tą kulką uprawiać sporty, nauczę ją stu milionów sztuczek i w ogóle będzie z niej super pies. Sprawdziło się jedno - piesidło naprawdę jest super, a nawet więcej niż super. Ze sztuczkami wyszło tak sobie, jednak bycie poza domem przez 10h dziennie robi swoje (tak, szykuje się osobny wpis dla tych, co uważają że nauczyciel pracuje 4 godziny dziennie) i po powrocie do domu wolę się po prostu poprzytulać z dwoma panami - dużym (to narzeczony) i małym i włochatym (czyli głównym bohaterem bloga). I zjeść obiad. I iść na spacer. I spać obok siebie w skomplikowanych konstelacjach, trójka na łóżku dla półtorej osoby, czyli właściwie dla singla z jackiem russellem na przykład. Sztuczek było w tym roku niewiele, sportu jeszcze mniej, bo długo nie wiedzieliśmy, czemu psiak kuleje i woleliśmy nie ryzykować... Wiecie, co się okazało? Ze wystarczy psa kochać, dbać o niego mądrze i nie pozwalać mu (ani nam) na wszystko, co przyjdzie do głowy, ale tylko na to, co nie zaszkodzi ani psu, ani ludziom. To gwarancja na udane życie z psem, nawet z jackiem russellem. Nawet z takim ekstremalnym modelem jak nasz. Na koniec roku dopisało nam szczęście. Nie wyobrażałam sobie, że moglibyśmy gdzieś wyjechać, nie wiedząc, jak pies reaguje na fajerwerki, więc spędziliśmy najlepszy na świecie sylwester w domu, na zaciszu, z rozmerdanym szczęściem, które trochę bało się petard, ale o północy do pocieszania miało tyle ciotek i wujków, że nawet się nie połapało, że to jest TEN moment na histerię. Udało się bez. Niech żyje bezstresowy i niehuczny 2017!

Obiecałam napisać, co u ludzkiej części bloga, ale okazuje się, że nie tak łatwo pisać o sobie. Prosto jest obnażyć psią prywatność, pisanie o swojej wymaga czasu, namysłu i skupienia, a tego wszystkiego w 2016 brakowało, i to bardzo. Możliwe, że w 2017 się to zmieni, bo jako nauczyciel w gimnazjum - zatrudniony na zastępstwo i tak trochę "na wcisk" - od września jestem do odstrzału, ale to temat na osobną notatkę... Zatem na razie ludzka części bloga zbiera się w sobie. Porządkuje myśli. 
W całym bałaganie jedna tylko refleksja przebija się bardzo jasno - w kolejne wakacje nie skoczymy na żaden improwizowany wypad w dzicz, bo będziemy zajęci ślubem. Własnym. A kolejne święta spędzę już nie z narzeczonym, ale z Mężem. Kolejnego sylwestra przehulam pod innym nazwiskiem (chyba). Niby nic, tyle lat razem, ale jednak - wiem to - w tym roku wszystko będzie inaczej. 

[Foto: pixabay]