Uczenie się psa tylko pozornie jest oczywiste. Najpierw człowiek
uczy się obsługi zwierzaka: czym i jak często należy go karmić, kiedy i
na jakie spacery wyprowadzać, jak spędzać z nim czas... Mam wrażenie, że
u nas po tym etapie nastąpił okres względnej stabilizacji i tak sobie
żyliśmy - my i pies. Dopiero ostatnio znów coś się zaczęło zmieniać.
Spokojnie, zmieniać na lepsze.
Uświadomiłam sobie dziś, że nie tylko opiekuję się Jackiem. To
oczywiste, dbam o to, żeby miał co jeść i pić, żeby zaliczyć wszystkie
niezbędne wizyty u weterynarza itp., ale wiem już, że to tylko podstawa,
na której buduje się coś zupełnie innego. Czuję, że teraz dopiero mogę
poznać mojego psa. Nauczyć się jego i jego języka.
Myślę, że Jack ufa mi całkowicie. To nie znaczy, że zrobi wszystko, co
mu każę, że spełni każde moje życzenie czy zachciankę, chodzi raczej o
to, że wie - jego ludzie nigdy nie zrobią mu krzywdy. Nie uderzą czy nie
zadadzą bólu celowo, nie porzucą... Zastanawiam się, skąd to wrażenie i
chyba już wiem - coraz lepiej idzie mi odczytywanie psich komunikatów.
Dziś przypadkowo przykleszczyłam Małemu łapkę - zrobił wielki pisk,
spojrzał na mnie kompletnie zszokowany... I widząc, że ja przestraszyłam
się bardziej od niego, podszedł się przytulić, a potem spojrzał mi
bardzo poważnie w oczy, jakby sprawdzał, czy dotarło, że mam bardziej
uważać. Drugi przykład - wychodzę z domu. Coś mi nie idzie, zbieram się i
zbieram, latam po schodach, co chwilę się po coś cofając... Jack czai
się przy drzwiach wyjściowych i obserwuje. Kiedy w końcu ubieram
płaszcz, strzela małego focha i kładzie się na dywanie z rezygnacją.
Szelki zapinam mu zawsze, zanim ubiorę kurtkę i buty, więc właściwie już
ma pewność, że zostaje sam w domu. Kiedy pochylam się tuż przed
wyjściem, żeby go drapnąć za uchem, nie panikuje i nie sprawia wrażenia,
jakby umierał z rozpaczy, że zostaje sam. Wie, że wrócę, ale jego
spojrzenie mówi: jeśli po powrocie nie weźmiesz mnie na porządny spacer
albo zabawę w ogródku, to dopiero strzelę focha...
Coraz częściej wiem, na co mój pies ma ochotę, co sprawia mu radość,
kiedy jest zmęczony, a kiedy ma wszystkiego dość. Nie wiem nawet, skąd
ta pewność, ale kiedy podejmuję jakieś działania, np. zmęczonego psa
miziam za uchem i mówię rytualne: śpij, Myszko, Jack natychmiast mlaska z
zadowolenia i zamyka oczy, więc widzę, że o to właśnie chodziło. I to
chyba jedna z najpiękniejszych spraw w życiu z psem.
Zupełnie inna, ale równie piękna rzecz to fakt, że mój pies uczy się
mnie, zna mnie coraz lepiej i czasem naprawdę potrafi rozłożyć na
łopatki swoim zachowaniem (np. Jack jest mistrzem pocieszenia, kiedy mam
doła), ale to temat na kolejny post.
Tak ja też doświadczyłam ze strony Daisy czegoś takiego, że niechcący nadepnęłam jej łapkę. Spojrzała się na mnie tak jakbym co najmniej celowo to zrobiła. Ale widząc że jestem jeszcze bardziej przestraszona od niej, podeszła przytuliła się i było po wszystkim ;)
OdpowiedzUsuńdaisysportingyork.blogspot.com
Nie znam za wiele psów, ale te, z którymi mam regularnie do czynienia, na szczęście nie chowają za długo urazy - tak jak mój Jack. Ale zupełnie co innego z kotami...
UsuńDzięki za wizytę i komentarz :)