W ogrodzie cisza i spokój...
Nic nie zapowiada, że za chwilę wydarzy się coś strasznego...
Ale Jack pilnuje.
Tak na wszelki wypadek. Wiecie, oczy dookoła głowy, uszy w stanie gotowości (czyli jedno oklapłe, łapie dźwięki z niższych terenów i zza pleców Małego, a drugie lekko nastawione, żeby usłyszeć ataki z powietrza).
I nagle dzieje się, jest! Pies coś wyniuchał. Stoimy od strony furtki i bawimy się w rozbijanie w locie śniegowych kulek (prawdziwe szkolenie komandosów, oczywiście to nie ja rozbijam kulki, ale pies), ale nagle widzę: Jack nieruchomieje, patrzy mi w oczy i rzuca TO spojrzenie...
A potem zaczęło się szczekanie (my nazywamy to Darciem Paszczy, ale pies na pewno poczułby się dotknięty, więc nigdy nie mówimy tego głośno). Ktoś jest na działce! Z tyłu, za domem! Ludzie, ja LECĘ to sprawdzić, mogę, mogę?
Okazało się, że niewiele brakowało, a namierzyłyby nas upiory pierścienia albo coś, bo Jack wyniuchał w ogrodzie krebaina. Postanowił wziąć go żywcem, ale kruk w porę się połapał i dał nogę (skrzydło?) prosto do Mordoru. Udało mi się uwiecznić tylko końcówkę tej spektakularnej pogoni. Wiadomo, że od dziś trzeba wzmocnić patrole w ogrodzie. Skoro krebain tu był, na pewno zaniósł wieści do Mordoru i jutro wróci do nas coś większego.
Jack szykuje się. Zbiera siły pod kocykiem...
... żeby jutro nie dać się tak zaskoczyć. Zabawa zabawą, ale Jack swoje obowiązki zna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz