Przedostatni... Bo ostatni będzie pewnie już po. Kilka refleksji chciałabym jednak zapisać teraz, póki jeszcze nie wiem, czego się spodziewać.
Tym, co zdecydowanie zmieniło moje myślenie o akcji ślub, było pojawienie się w naszym domu Jacka. Co prawda zaręczyliśmy się dość dawno, jeszcze zanim w ogóle pomyśleliśmy o psie, ale konkretne plany ślubne pojawiły się w zeszłe wakacje, kiedy Mały był jeszcze Bardzo Absorbującym Szczylem. Nic dziwnego, że każda myśl o weselu prędzej czy później prowadziła nas do tematu psa...Po długich wahaniach uznaliśmy, że Jack zostanie w domu, ze swoimi zabawkami i miejscem w sypialni. Po prostu wszystkie osoby, które pies zna i lubi i u których mógłby bez problemu zostać na noc, będą na naszym weselu. Uznaliśmy jednak, że impreza nie odbywa się aż tak daleko, żeby nie dało się wieczorem podjechać do psa, zabrać go na szybki spacer i mini-szaleństwo z piłką, a potem niepostrzeżenie wrócić do gości. Może przy okazji zrobimy sobie sesję zdjęciową z Małym w ogródku?
Gdyby nie kilka slubno-weselnych wpisów na psich blogach, do których ostatnio wróciłam (Biały Jack, Pies w Warszawie), miałabym chyba wrażenie, że jestem jedyną osobą na świecie, która przy planowaniu takiej uroczystości myśli o zwierzaku. Na szczęście takie śluborelacje utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie tylko ja uważam, że są rzeczy ważne i ważniejsze.
Z tych ważniejszych: moja suknia wczoraj została odebrana, Pan Młody dopiero dziś wybrał się na poszukiwanie garnituru (właśnie zadzwonił, że na szczęście udane), ale Jackuś ma już swoje wdzianko od kilku tygodni.
A tu już z nagrodą za piękne pozowanie.
Z tych ważniejszych: moja suknia wczoraj została odebrana, Pan Młody dopiero dziś wybrał się na poszukiwanie garnituru (właśnie zadzwonił, że na szczęście udane), ale Jackuś ma już swoje wdzianko od kilku tygodni.
A tu już z nagrodą za piękne pozowanie.
***
Kiedy błądzę po blogosferze i trafiam na blog kogoś, kto szykuje się na
podobną zmianę w życiu, zwykle wszystkie etapy przygotowań rozpisane są
na miesiące, a nawet lata wstecz. Wszystko odbywa się według planu,
każdy drobiazg ma znaczenie... Są takie chwile, kiedy mnie to przeraża.
Nie jestem typem osoby, która miesiące wcześniej lata do kosmetyczki na
serie przeróżnych zabiegów, nie odwiedziłam kilkunastu fryzjerek i
makijażystek, żeby zrobić próbę tego, co będę miała na paszczy i łbie 12
sierpnia. Owszem, jakiś tam harmonogram działań miałam, bo już
chociażby rezerwacji sali i terminu w kościele trzeba było dokonać ze
sporym wyprzedzeniem. Mimo to jednak mam wrażenie, że podchodzę do
sprawy zbyt... zwyczajnie, spokojnie, na luzie, a przy okazji nieco na
przekór połowie rodziny. Chociaż mam suknię ślubną w klasycznej bieli,
dodatki są już zdecydowanie bardziej kolorowe - i dobrane do muszki psa,
bo ona została kupiona najpierw. Nie chcieliśmy z narzeczonym żadnych
skomplikowanych układów tanecznych, żadnego "Mam cudownych rodziców",
żadnych klasycznych zabaw i klimatów jak w "Weselu" Smarzowskiego, żadnej orkiestry z nieprzewidywalnym repertuarem (Paniii, my wam zagramy wszystko co chcecie diskopolo jak goście będą chcieli a jak nie to takie weselne tylko).
Będzie za to improwizowany pierwszy taniec do piosenki z
lat 50, będącej przy okazji elementem ścieżki dźwiękowej jednej z kilku
gier komputerowych, które lubię, będzie DJ grający taneczną muzykę - od
rock'n'rolla począwszy na współczesnej elektronice skończywszy, blok
muzycznych dedykacji i podstępnie wplecionych podziękowań zamiast
klasycznego wręczania rodzicom prezentów przy tańcu w kółeczku; tort
wjedzie przy "Marszu Imperium", a zamiast figurek weselnych będą postaci
Lei i Hana Solo, a zamiast fotobudki, fontanny czekoladowej itp
wyjdziemy z gośćmi na taras albo do ogrodu i wszyscy razem zapalimy
zimne ognie - na pewno będą ładne zdjęcia. Wychodzi na to, że wesele
najłatwiej mi opisać słowem "zamiast". Myślę, że taką imprezę powinnam
przeżyć bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym.
Czasem kusi mnie, żeby napisać, skąd wzięłam takiego fantastycznego chłopaka, narzeczonego. W ogóle napisać coś więcej o Nim, bo wychodzi na to, że piszę tylko o sobie i o Psie. To nie dlatego, że postać R. musi pozostać owiana mroczną tajemnicą, chociaż przez jakiś czas była, bo nie chcieliśmy się za wcześnie "ujawniać". Po prostu trudno tak mówić o tym, co najcenniejsze i czego nie da się odpowiednio nazwać słowami. I chociaż na początku roku postanowiłam zmienić nieco założenia bloga i pisać nie tylko o Jacku, ale i o nas, okazało się to bardzo trudne. Może uda się po ślubie?
Oczywiście za Jacka, żeby mu się nie nudziło samemu w domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz