... wtedy i tylko wtedy, gdy grasz z nim w warcaby.
[Psie Sucharki]
Dokładnie.
Ostatnio bez przerwy obdarzana jestem mądrościami na temat wychowania, a skoro nie mam dzieci, specjaliści od wszystkiego pouczają mnie, jak wychowywać psa.
Właściwie to ja lubię, kiedy ktoś mi doradza, ale cenię rady sensowne i mądre. Zwykle, kiedy takiej potrzebuję, przeszukuję Internet i wszelkie wyczytane pomysły konsultuję z weterynarzem albo kimś obeznanym w temacie. Jak dotąd, nigdy nie wyszłam na tym źle. Zupełnie inne podejście mam za to doradzaczy samowolnych. Do tej pory absolutnym hitem był mój kuzyn (wielki fan Cesara Milana), który mówił, że nie powinnam prowadzić psa na spacery w szelkach, tylko zakładać mu na szyję cieniutką linkę i w ten sposób będę miała bezpośredni kontakt z psim mózgiem. To było mniej więcej rok temu, ale kiedy to sobie przypominam, wciąż mam w okolicach żołądka uczucie przepotężnego zadziwienia. Bo ja to się kontaktuję z psim mózgiem, kiedy rozmawiam z psem. Kiedy wydaję mu komendy, tulę go i miziam, kiedy wydajemy do siebie z Jackiem różne dźwięki, niekoniecznie ludzkie. Szelek i smyczy używam natomiast dla bezpieczeństwa psa, a nie po to, żeby po kabelku wgrać coś bezpośrednio do jego łepetyny. Kiedy wytłumaczyłam to kuzynowi, pokiwał głową, ale w oczach błysnęło mu "Ja wiem swoje, a Tobie pies wlezie na głowę".
[A wiecie, co jest najfajniejsze? Kiedy pies naprawdę wchodzi mi na głowę, tzn. kiedy pochylam się, a diabelec wskakuje mi na plecy i wpełza wyżej, robiąc z siebie szaliczek. Oczywiście, zawsze z asekuracją Pana, który pilnuje, żeby w czasie wspinaczki pies nie spadł. Czyli wychodzi na to, że to dzięki temu, że nie słucham kuzyna od linek do psiego mózgu, mam psa-akrobatę!]
Nieco poważniej robi się jednak, kiedy ktoś mi doradza, jak mam karać psa albo kiedy ktoś informuje Jacka, że zaraz mu wleje. W takich momentach mam ochotę powiedzieć "Jack, gryź", ale niestety Mały nie zna takiej komendy i prędzej odgryzłby chyba własny ogon, niż tak na poważnie, nie w zabawie, użarł człowieka. Tak serio, dlaczego ktoś każe mi bić mojego psa - i to zwykle za coś, do czego sam mojego psa zachęca?
Przykład: ktoś wydaje z siebie dzikie śmiechy i piski, skacze i macha rękoma. Dla mojego Jacka to sygnał jednoznaczny: zabawa. A zabawa oznacza tryb skakania, szarpania i ostrych sprintów po pokoju. My, właściciele, na to pozwalamy, bo tak się z naszym psem lubimy bawić. Kiedy nie mamy na to ochoty, takiej zabawy po prostu nie inicjujemy, a kiedy zaczyna ją pies, informujemy go, że "Nie teraz" albo dajemy mu jakieś inne zajęcie (zabawki, węszenie, gryzak, spacer) i po problemie. Tymczasem już kilka razy zaobserwowałam, że ludzie zachęcają Jacka do zabawy (chociaż ostrzegam ich, jak ta konkretna forma zabawy wygląda), bawią się dwie sekundy, po czym nagle zaczynają krzyczeć na psa, że ma przestać szaleć. Krzyczeć - a dla Jacka krzyk tuż po krzykliwej zabawie oznacza po prostu jej... kontynuację. Mały nie rozumie, że to koniec i ma przestać. Żeby się uspokoił, trzeba mu to po prostu - zdecydowanie, stanowczo i z poważną miną - POWIEDZIEĆ. Tymczasem tacy dwusekundowi rozbawiacze nie radzą sobie, ale też nie chcą posłuchać mojej rady (chociaż to mój pies i wiem, na jakie słowa/komendy zareaguje), a zamiast tego wrzeszczą: Przestań skakać, bo zaraz dam ci lanie.
A im głośniej krzyczą, tym bardziej pies skacze, bo widocznie zabawa jest coraz fajniejsza.
Nigdy jeszcze nikt nie uderzył mojego psa. Zanim do tego dojdzie, ogłaszam zwykle publicznie, że "Mojego psa nikt nigdy i nigdy nie ma prawa uderzyć" i zapada krępująca cisza, co najmniej taka, jakbym puściła głośnego bąka. Bo jak to tak: nie ma prawa? Psa?
Ano, nie ma.
Podejrzewam, że wybaczyłabym, gdyby ktoś uderzył Jacka niechcący albo w samoobronie... ale tej drugiej sytuacji nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić, bo Mały nie jest agresywny. W ogóle. Niemniej gdyby był i ktoś by spanikował i tak zareagował - pewnie bym wybaczyła i natychmiast zaczęła szukać sensownego rozwiązania.
Wiem, że w polskim społeczeństwie panuje zgoda na bicie.
Wkurza Cię sąsiad? Fantazjujesz, że kiedyś, w ciemnym zaułku, dasz mu w zęby i będzie po problemie. Koleżanka ma niegrzeczne dziecko? Powinna mu wlać i z głowy. I oczywiście dawniej, kiedy nauczyciele mogli uderzyć ucznia, wszystko było dobrze, szacunek był i te sprawy. A psa to można uderzyć ot tak, bo to przecież nie człowiek, więc słowami nie rozumie.
Mam dość tej wszechobecnej przemocy. Wszechobecnej, nawet nie w sensie praktycznym, ale w słowach, języku, w mentalności. Czuję się inna i napiętnowana, kiedy mówię, że nie akceptuję bicia kogokolwiek z ŻADNEGO powodu - a ludzie milkną i patrzą na mnie jak na wariatkę. Wiem, że kiedy nie biję mojego psa, są przekonani, że na pewno kiedyś, kiedy będę miała dzieci, puszczą mi nerwy i uderzę. Nie wiem, może, ale wiem, że zrobię wszystko, by nigdy do takiej sytuacji nie doszło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz