i kiedy już w końcu ruszamy w teren, pies przez pierwszych kilka minut zachowuje się jak chomik wypuszczony z klatki. Pozwalam mu swobodnie węszyć - więc podążamy tam, gdzie nas jackusiowy nos zaprowadzi. Po dłuższej chwili Mały uspokaja się i prowadzi mnie w miejsca, gdzie uświadamiam sobie, że naprawdę potrzebuję odpoczynku. Po żadnym z "miejskich" spacerów nie czułam się nigdy tak spokojna, tak odprężona jak wówczas, gdy lądujemy w trawach i krzakach albo na leśnych ścieżynkach - bo tak wybrał pies.
Zawsze uwielbiałam spacery, ale ostatnio jakoś nie mogłam zebrać się w sobie. Dopadła mnie jesienna chandra - seria wilgotnych, deszczowych dni sprawiła, że wychodziłam z psem do ogródka, pobawić się i pokręcić, ale nie miałam ochoty na żadne dłuższe wędrowanie. Jeszcze kilka lat temu wybieraliśmy się z R., wówczas jeszcze moim po-prostu-chłopakiem, na spacerowe randki. Nie przepadaliśmy za spotkaniami w domach żadnego z nas, bo akurat oboje mieszkaliśmy z rodzicami, a wiadomo, swobodnie rozmawia się tylko wtedy, kiedy nikt nie kręci się za drzwiami. Potrafiliśmy wtedy godzinami włóczyć się po parku, nieważne jaka była pogoda... Ale nie mieliśmy wówczas psa, który by na tych spacerach korzystał. Dziś, cóż - pies jest, ale mojemu mężowi zupełnie odechciało się spacerów. Nawyk rozmawiania został, oczywiście, ale teraz nie musimy chodzić po to do parku - no i przyszedł leń. Albo Leń, niestety.
Coś z tym trzeba będzie zrobić.
Jeszcze kilka słów o zdjęciach, które zamieszczam na blogu tej jesieni.
Ostatnio prawie w ogóle nie noszę ze sobą aparatu, wszystko cykam
komórką i odkrywam wielkie tego zalety. Oczywiście, zdjęcia nie są dobre
jakościowo, ale mam wrażenie, że o wiele łatwiej jest uchwycić moment -
nie zastanawiam się nad ustawieniami aparatu, nie przykładam wizjera do
oka, po prostu obracam komórkę (ustawiłam opcję, w której ten jeden
gest uruchamia aparat) i strzelam. Obróbka takich zdjęć to właściwie
jedynie kadrowanie i ewentualnie jakiś filtr. Obrabiam je najczęściej
już na telefonie, czasem w DxO, jak te zamieszczone powyżej (lekkie
przycięcie kadru i filtr mist, mój absolutny numer jeden na
jesienne klimaty). Poniżej jeszcze jedno zdjęcie, którego na pewno nie
zrobiłabym lustrzanką, bo bym po prostu nie zdążyła. Na fotce kawałek głowy Jacka i jego ukochany
"wujek" - taki , co zawsze daje gryza marchewki i czasem
nawet skrawek szyneczki, kiedy udaję, że nie patrzę. Fotka obrabiana w
telefonie.
Co myślicie o takiej komórkowej fotografii?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz