niedziela, 16 października 2016

Pierwszy wyjazd bez psa

Nie wiem, jak to możliwe, że ostatnie dni minęły tak szybko. Przecież dopiero co był początek października i nagle jest już po połowie? Na blogu zrobiła się nieplanowana przerwa jesienna, ale u nas w tym czasie działo się naprawdę dużo. 

Nadal nie udało się zdiagnozować i pokonać tej dziwnej kulawizny w tylnej łapce Małego, więc na razie wiedliśmy żywot mało sportowy. Spokojny spacer, trochę biegania po ogródku - bo psa po prostu nie da się zmusić do tego, żeby dreptał grzecznie po trawce bez chociażby małych sprintów. W tym tygodniu jedziemy do psiego ortopedy i zobaczymy. Zaczynam już myśleć, że może to ja dramatyzuję i mam jakieś urojenia, a jemu tak naprawdę nic nie jest? Albo po prostu koślawo biega, tak jak jego właścicielka. Najdziwniejsze, że kulenie widać tylko przy spokojnym truchcie - kiedy pies chodzi albo pędzi jak szaleniec, wszystko jest w normie. Jeśli ta wizyta niczego szczególnego nie wykaże, na jakiś czas odpuszczę, po prostu go poobserwuję i zobaczymy.

W ten weekend Mały Jack po raz pierwszy spędził noc bez nas - i to nie we własnym domu, ale u prawie całkiem obcych ludzi. Jak to zwykle bywa, my znieśliśmy rozłąkę znacznie gorzej niż piesek. Baliśmy się tego tak bardzo, że braliśmy nawet pod uwagę zabranie psa do Szczecina na sesję fotograficzną (rekonstrukcja walk w Berlinie w 1945), w której pan Małego miał wziąć udział jako "model", a ja jako fotograf, podjęcie decyzji ułatwił nam jednak hotel, w którym cała  grupa nocowała - po prostu odmówili przyjęcia psa. Na petsitterów zgłosili się nasi znajomi, którzy akurat rozważają kupienie psiaka. Kolega właściwie wychował się z bokserem, ale jego żona nigdy nie miała do czynienia z psami, więc chcieli sprawdzić, jak będą się czuli w towarzystwie czterołapa... I nie muszę chyba nawet mówić, że Jack wrócił rozpieszczony jak dzieciak po wakacjach u babci, a znajomi w ogóle nie chcieli go oddać? 
Bałam się, że pies będzie tęsknił - i faktycznie, na pewno odczuł naszą nieobecność, ale jego ciekawskość i uwielbienie do ludzi sprawiły, że zniósł tę rozłąkę całkiem przyzwoicie. Jadł nieco mniej niż zwykle i spał nie w nogach łóżka, jak u nas, tylko niemal na głowie kolegi - co chwila sprawdzając, czy przypadkiem ten "nowy pan" nie zmienił się w końcu w dawnego, ale poza tym było dobrze! Baliśmy się, że energia Małego przerazi i zniechęci naszych znajomych, ale niepotrzebnie - pies wybiegał się po ogrodzie (pytanie koleżanki: a jak wy go potem łapiecie? My nawet w dwójkę nie daliśmy rady...), wypolerował podłogi razem z sześciolatkiem, który akurat też gościł u naszych znajomych... Same plusy. 
Oczywiście wolelibyśmy unikać sytuacji, kiedy trzeba zostawić psa u kogoś obcego (chociaż teraz już nie-obcego), ale kiedy taka potrzeba się powtórzy, na pewno będziemy spokojniejsi. Na chłodno patrząc, branie Jacka ze sobą nie byłoby dobrym pomysłem - i tak żadne z nas nie mogłoby się nim zająć, więc pilnowałyby go przypadkowe osoby, które akurat nie pozują do zdjęć; na planie było kilkadziesiąt osób, bieganie, wrzaski, rekwizyty, pojazdy historyczne, ogień, dym... Jestem pewna, że dla Małego byłoby to bardziej stresujące niż pobyt u naszych znajomych. Na szczęście od małego przyzwyczajaliśmy psa do obcych ludzi, towarzystwa dzieci, podróży i zmian miejsc noclegowych i teraz dało to efekty.
Za to dziś nie mamy w domu psa, tylko łasicę. Widzieliście kiedyś JRT, który nawet chodząc, próbuje się tulić do właściciela? Ja też nie - do dziś.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz