środa, 20 lipca 2016

Pies za granicą na spacerze - podgłaskiwacze i mordercze śmieci (3)

Mimo wielu pozytywnych doświadczeń nazbierało się dziś we mnie trochę "spacerowych" żali i to o nich dziś będzie.
Po pierwsze, podgłaskiwacze. Ludzie, którzy głaszczą psa z zaskoczenia, niespodziewanie i podstępnie. Niby nic, wyciągają łapę i głask. Pies przeszczęśliwy, ale jak go wówczas oduczyć tej miłości do całego świata? Cieszę się, że jest pozytywnie nastawiony do innych, ale nie cieszę się, kiedy wpada radośnie do cudzego mieszkania, bo na progu cieszy się do niego jakaś miła Pani - to prawdziwa sytuacja z dzisiaj, jeden z naszych tutejszych domowników wyszedł na papierosa na mini balkonik znajdujący się na wspólnym korytarzu, piesek poszedł do towarzystwa i pohasać po zakamarkach, sąsiadka otworzyła drzwi i tak sobie zaprosiła go do środka. 
Kiedy jestem z psem, pilnuję go, oczywiście, ale i tak nie jestem w stanie w 100% przewidzieć jego zachowania! Spotkał nas z tego powodu nieprzyjemny incydent i najadłam się strachu, kto wie, czy to nie z tej okazji pojawił się na mojej ciemnoblond głowie pierwszy siwy włos. Jack na spacerze ugryzł staruszkę. Oczywiście to nie tak, że biegał luzem, podbiegł i ugryzł. Za granicą nie biega luzem w ogóle, bo nie mówię po niemiecku, a niemieccy emeryci (mieszkamy na osiedlu ze średnią wieku +60) nie mówią po angielsku, więc jakby co, nie jestem w stanie się szybko dogadać. Wchodziłam już do bloku, pies był na smyczy i stał przy nodze, ja odkluczałam ciężkie drzwi, zza pleców wyskoczyła mi podstępnie staruszka i zaczęła Małego głaskać, a jak głaskanie, wiadomo, Jack pokazał brzuszydło do wymiziania... i z wielkiej radości zahaczył kobietę zębem. Mleczakiem jeszcze, igiełką, ale że staruszka skórę miała jak pergamin, to ją rozciął i pojawiło się trochę krwi. Ja stoję jak głupia, łamaną niemiecczyzną przepraszam i w ogóle, a ta mi ino: scheisse, scheisse i histeria. Nie zalała się krwią, Jack nie oskalpował jej ręki, ale darła się jak opętana, że lekarza, szyć ranę, pomocy, była 23, pies przerażony kulił mi się przy nodze, więc wzięłam go na ręce i przed domofon wezwałam niemieckojęzyczne wsparcie. Staruszka została opatrzona, poinformowaliśmy ją, że pies ma wszystkie szczepienia, mamy paszport i książeczkę zdrowia, jakby co, ale histeryzowała nadal. W końcu odprowadziliśmy ją do mieszkania, naprawdę nic jej nie było, więc poszliśmy do domu. Pół godziny później... przyjechało pogotowie. Siedziałam na łóżku przez pół nocy, uspokajając psa i czekając na lekarzy/policję/inne cholerstwo. Nikt się nie pojawił. Po czasie okazało się, że kobieta jest niezrównoważona psychicznie i lekarze już ją znają, przykleili jej nowy plasterek i tyle... Ale do dziś mam w pamięci jej krzyki. Jack pewnie też. Ile razy wyrzucałam sobie, że nie odciągnęłam psa, ale po prostu nie zdążyłam zareagować, a ona przed pogłaskaniem nie zapytała! Jeden plus całej sytuacji, że żaden tutejszy emeryt już się nie zbliża do mnie i mojego krwiożerczego potwora. Pozostaje tylko problem latających samopas malutkich dzieci imigrantów (brzmi rasistowsko, ale nie o to chodzi, po prostu chyba co naród, to inna kultura i inne wychowanie), ale do nich nawet nie pozwalam psu podejść, a w naszym bloku na końcu ślepej uliczki żaden maluch nie mieszka, więc raczej nas nie zajdzie od tyłu z zaskoczenia. Niemniej, stała czujność.
Drugi problem - śmieci. Wiadomo, w Polsce jest z tym jeszcze gorzej, śmieci leżą na widoku jak milczące zaproszenie dla psa: zeżryj mnie, yeah! Te śmieci omijam albo drę się: zostaw, Jack otwiera paszczę i wypuszcza zdobycz (na razie to działa) i idziemy dalej. Tutaj śmieci się inaczej - mniej jawnie. Śmieci nie leżą na chodniku, tylko schowane w trawce obok. Rozbite szkła - tuż przy krawężniku, w ziemi na skraju trawnika. W takich miejscach, w których szybciej wypatrzy je mój pies niż ja. Nie zliczę, ile gum do żucia wyciągnęłam mu z pyska, bo nagle w czasie spaceru zaczynał z rozanieleniem pomlaskiwać. A ile zeżarł? Kilka dni temu spanikowałam, bo zobaczyłam w kąciku jego pyska krew. Wiem, że gubi zęby, ale aż tak? Otworzyłam mu przemocą pysk, bo coś w nim skrywał - okazało się, że memłał kawałek szkła. Gdyby nie to, że biorąc je do paszczy, lekko się skaleczył, mogłabym w ogóle nie zauważyć, bo diabelec jest szybki, tych szkieł i gum z mojego prawie 1,70 m naprawdę za cholerę nie widzę, a kurdupel z 25 cm - owszem. I co tu zrobić? Spaceruję, zezując na prawo i lewo, czy nie zbliża się dziecko albo staruszka do pogryzienia, i zerkając w dół, czy nie wypatrzę w przychodnikowej trawce morderczego śmiecia. Ciężkie jest życie psiarza! 
Ja sama nigdy, przenigdy nie śmieciłam, naprawdę, ale i tak zawsze stawiano mi za wzór "czystych" (nie w sensie narodowościowym, oczywiście, tylko... higienicznym) Niemców, może stąd takie moje rozczarowanie...

2 komentarze:

  1. jak jedna osoba na 30 spotkanych dziennie go pogłaszcze z nienacka to nie koniec świata, nie ma się co przejmować. choć historia z babką i krwią to musiałbyś stress

    Michał
    http://www.szkola-doberman.pl/tresura-psow/amerykanski-pit-bull-terrier/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie to 1 osoba na 3 albo 4, niestety, ale Jack powoli się na to uodparnia. Boję się tylko powtórki z histeryzujących staruszek, ale dzięki tej akcji stałam się bardziej asertywna - jeśli coś mi nie odpowiada, biorę psa i odchodzę, nie przejmując się tym, że wyjdę na gbura.

      Usuń