sobota, 27 sierpnia 2016

Jak pies z kotem...


Mamy za sobą mały kryzys blogowo-fotograficzny. 
To znaczy, ja mam. 
Jack absolutnie nie ma żadnego kryzysu, daleko mu do tego jak na księżyc. Niedługo skończy pół roku - a przy okazji miną cztery miesiące mieszkania u nas. W tym czasie stało się coś totalnie niewyobrażalnego - ze stworzenia kotolubnego (czy nawet kotowielbnego?) stałam się stuprocentową miłośniczką psów. To nie znaczy, że Czesław (zdjęcie w dole notki) poszedł w odstawkę, ale jednak relacja człowieka z kotem a relacja z psem to dwie zupełnie różne sprawy. 
Kot żyje PO SWOJEMU. Ma SWOJE miejsca, SWOJĄ michę z jedzeniem, SWOJĄ wodę, SWOJE łóżko i SWÓJ parapet. Naruszenie kociej przestrzeni (nowy kwiatek na parapecie, przesunięcie miski, zmiana narzuty na łóżko) oznacza tygodniowe podchody kota, żeby to NOWE oswoić i żeby wszystko znów było SWOJE.
Pies? Jack był z nami w Niemczech (dwa tygodnie w jednym domu i tydzień w drugim), ostatnio pomieszkiwał też z nami przez tydzień u mojej mamy - i wszystko to było powodem do nowej fali radości. Sprawa jest prosta: nowe miejsca i wszelkie zmiany to nowi ludzie, a nowi ludzie to nowe ludzkie uszy do wylizania i nowe ręce, które będą głaskać. Głaszczą i dają się rano wylizać od stóp do głów? To znaczy, że Jack jest u siebie.
I wszystko byłoby super pięknie, Czesław mieszka u mamy w moim starym domu (nie zgodził się na przeprowadzkę), Jack razem z nami w drugim. Staraliśmy się regularnie "spotykać" ich ze sobą, ale wiadomo - zawsze w biegu, lato, więc szczenior buszował raczej po ogródku mamy, a nie po pokojach. Czesława (który jest kotem typowo domowym) kojarzył głównie od strony ogona. Tyle było widać uciekającego kota. Dopiero niedawno zmuszeni byliśmy zamieszkać z całym zwierzyńcem w jednym miejscu, a że lało dzień i noc i byliśmy chorzy - kot z psem musieli poznać się bliżej.
Gdybyśmy zakładali się o przebieg tej znajomości, niestety przegralibyśmy oboje. Ja byłam przekonana, że jakoś się dogadają. Mój narzeczony - że trzeba będzie pilnować Jacka, żeby nie torturował Czesława. Wyszło, że owszem, trzeba pilnować Jacka, ale po to, żeby nie dał się Czesławowi zadrapać na śmierć. 
Naczytałam się i nasłuchałam, że kota bez problemu można "dogadać" ze szczeniakiem. Czesław nigdy nie drapał, nie atakował, Jack jest miłośnie nastawiony do wszystkiego, co się rusza, więc teoretycznie powinno być ok, ale niestety nastąpiły problemy komunikacyjne. Pies na widok kota zaczynał merdać ogonem - kot jeżył się i syczał, przekonany, że to małe łaciate diabelstwo na pewno ma złe zamiary. Pies podbiegał, żeby kota powąchać - kot zmieniał się we włochatą kulę zła. Trudno to inaczej opisać. Jack niezrażony próbował obskakać kota (kto widział skaczącego z radości jacka russella, ten wie, o co chodzi) i zachęcić go do zabawy - na resztę sceny spuśćmy zasłonę milczenia. Zachowywały się... jak przysłowiowy pies z kotem, po prostu. Trzeba było potwory izolować, a jeśli znalazły w jednym pomieszczeniu, pilnować na każdym kroku.
Nie chcę "stawać po stronie" żadnego ze zwierzaków, oba uwielbiam, chociaż w tej chwili Jack jest na pewno bardziej "mój". Jako że jest spora szansa, że od marca do sierpnia oba będą mieszkać razem - tzn. my przeniesiemy się z Jackiem do mieszkania Czesława - mam kilka miesięcy, żeby wypracować sensowne rozwiązanie.
Na pewno obcinać kotu pazurki, żeby przy ustawianiu małego nie zrobił mu po prostu krzywdy. A poza tym - co? Pozostawić znajomość samą sobie? Jack chce się bawić, kot go nienawidzi do szpiku kości - gdyby tylko pies zrozumiał, że to drugie łaciate stworzenie lepiej zostawić w spokoju, pewnie byłoby znośnie, ale jak wytłumaczyć to jednemu i drugiemu?
Z drugiej strony boję się, że jeśli pozwolę im ustawić relacje w stadku na własną łapę, podrastającemu Jackowi (mimo tego, że jest naprawdę przyjaznym psem) puszczą nerwy i się Czechowi odgryzie za te wszystkie ataki z zaskoczenia. Jak pies z kotem... I co tu robić?

Na zdjęciu: na górze Czesław, kiedyś z przydomkiem Samo Dobro, ale po ostatnich dniach doszłam do wniosku, że powinien jednak przejąć przydomek Samo Zło po świętej pamięci Romanie (to ten kot kaloryferowy, cichy zabójca i postrach wszystkich domowników; kiedyś poświęcę mu osobną notkę i zamieszczę sto tysięcy ostrzeżeń, bo zagorzali psiarze zdecydowanie nie powinni tego czytać).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz