sobota, 3 grudnia 2016

Listopad

Listopad minął, na szczęście, bardzo szybko. Szczerze - byłam przekonana, że COŚ wówczas napisałam. Jakąś krótką notkę o nowych, dzikich pomysłach mojego psa, cokolwiek, a tymczasem widzę, że milczeliśmy dłużej, niż mi się wydawało. 
Po pierwsze, wciągnęła mnie październikowa sesja fotograficzna (nadal jeszcze nie przygotowałam wszystkich zdjęć). Po drugie, remont piwnicy. Jack wciąż jest chyba przekonany, że budujemy dla niego podziemny plac zabaw, próbuje wedrzeć się tam podstępem i urządzić dziki slalom między wiadrami, pudłami i workami pełnymi tajemniczych rzeczy.
Z mocnych postanowień fotografowania psa nic nie wyszło. Właściwie to w listopadzie nic nie wyszło z żadnych postanowień. Gdyby nie pies, cały miesiąc wyglądałby dokładnie tak samo: poranek, deszcz, człapanie do pracy, człapanie z pracy, książka i herbata. Tymczasem jednak Jack dostarczył nam kilku atrakcji.

Co nowego?
Mały ma już prawie 9 miesięcy i zdecydowanie nie jest malutkim szczeniorem. Kiedy jeszcze był w fazie demonicznej puchatej kulki, która siała zniszczenie, gdziekolwiek się pojawiła (gremlin...?), nieraz myślałam, że chciałabym, żeby już dorósł... A teraz oglądam jego zdjęcia ze szczenięctwa i pamiętam tylko, że był kochany i słodki. Aż szkoda, że rośnie tak szybko.
Właściwie w tej chwili Jack jest dość bezproblemowy. Nie liczę pojedynczych ekscesów z kradzieżami i namiętnym przeżuwaniem skarpet czy kapcia, bo to ewidentna próba zwrócenia na siebie uwagi - upomniany natychmiast porzuca zdobycz i przychodzi do mnie albo wręcz przeciwnie - chwyta zdobycz w zęby i zaczyna dziką gonitwę między meblami i to drugie akurat zwykle ma miejsce wtedy, kiedy z braku czasu mało się nim zajmujemy. 
Po serii kradzieży rogalików i innych ludzkich smakołyków zabroniliśmy mu dostępu do stołu, ale problemy żołądkowe trwały, więc po naradzie z weterynarzem odrobaczyliśmy go miesiąc wcześniej, niż powinniśmy - i podziałało. Pani wet podejrzewa, że przy Jackowym upodobaniu do memłania kocich kup (jego ulubione zdobycze podwórkowe) problem może się powtarzać, więc w razie czego lepiej odrobaczać go częściej, gdy tylko pojawią się problemy z brakiem apetytu i wymioty. Ja tymczasem usiłuję być bardziej cwana od psa i sprzątam nasze podwórko z pamiątek po kotach sąsiadów, ale nie ukrywam, że Jackowe oko (i nos) działają sprawniej niż ja i czasem coś przegapię, więc cóż... Chyba faktycznie pozostanie nam awaryjne odrobaczanie. Mały tak kocha sprinty po podwórku, że na pewno mu tego nie zabronię.
Poza tym jest super, coraz lepiej się z Małym dogadujemy. To niesamowite, ile taki psiak rozumie! Prawie 9-miesięczny terier wykonuje bez problemu większość poleceń, w razie czego potrafi zająć się sam sobą, ma ze 2 zabawki, które sam sobie rzuca i aportuje (tak, jak go kiedyś na tym przyłapię, spróbuję nakręcić filmik); kiedy wołam go z podwórka do domu, w 9 przypadkach na 10 przybiega od razu i poddaje się potulnie brutalnym zabiegom wycierania łap i brzucha. Dla banana (sezon na arbuzy niestety skończony) wykona wszystkie sztuczki jednym ciągiem, z prędkością światła. Bardzo lubi szukanie zabawek i ludzi - czasem chowam mu jego ulubioną zabawkę i na komendę "szukaj" Mały zaczyna przetrząsać cały dom. Radzi sobie całkiem nieźle. Uwielbia też "szukaj pana/pani", w listopadzie najłatwiej było nas znaleźć pod kołdrą, więc w pierwszym momencie zawsze daje nura do łóżka, tak na wszelki wypadek. 
Właściwie przestał już podgryzać, przynajmniej mnie, bo połapał się, że to oznacza natychmiastowy koniec zabawy. Niestety podgryza wciąż domowników płci męskiej - bo naszych dwóch mężczyzn uparcie bawi się z nim w gryzienie rąk. Cieszę się tylko, że połapał się, że w ten sposób wolno się bawić tylko z nimi.  Ostatnio opanował dawanie łapy, chociaż właściwie go tego nie uczyłam, tylko mówiłam "łapka" i "druga" przy zakładaniu szelek albo czyszczeniu łap właśnie i sam cwaniak wykombinował, o co chodzi. 
Na spacerach reaguje na"prosto", "słup" (to znaczy po naszemu, że ma ominąć przeszkodę z tej samej strony, co ja idę) i enigmatyczne "tam" z pokazaniem przeze mnie kierunku, ale wciąż jeszcze jego ulubiona komenda to "szybko". "Powoli" niestety nadal nieopanowane. Na szczęście jednak na spacerach nie ciągnie (...za bardzo) i zachowuje się cywilizowanie. Ma ochotę obskakać wszystkich ludzi i psy, ale krótkie "nie" zwykle go nieco w tych zapędach hamuje, chyba że mijany człowiek sam zainicjuje z nim kontakt, co zdarza się bardzo często. Niedawno kupiłam mu czarną kurtkę przeciwdeszczową z kapturem, wygląda jak mroczny jedi (albo upiór pierścienia) i od tego czasu ludzie i psy zaczepiają nas nieco rzadziej, na szczęście.
Pozostało nam kilka celów: to nieszczęsne "powoli" na spacerach (od wiosny planujemy rower, więc się przyda), nauka komendy "na miejsce" (jeszcze w ogóle nie zaczęliśmy) i najgorsze z najgorszych: opanowanie szaleństwa w czasie wizyty gości. Jack tak kocha ludzi, że godzinami nie daje im spokoju. Niestety goście nie chcą z nami współpracować - proszę, żeby ignorowali psa i nie witali się z nim, póki skacze jak szalony, ale niestety nakręcają go dodatkowo i zachęcają do szaleństwa. Po półgodzinie mają dość i wtedy nagle pada hasło "zrób coś z tym psem", ale pies jest już tak nakręcony, że po prostu ciężko go wyciszyć. Nie chcę izolować Małego w czasie wizyt gości, ale chyba będę musiała to wszystko poważnie przemyśleć, bo jeśli kiedyś skoczy z rozpędu na dwulatka, może się to źle skończyć. 

Nie wyobrażam sobie dziś, jak mogłam kiedyś żyć bez psa. Koty są cudowne, uwielbiam moje mruczadło z poprzedniego domu, ale Jack... to Jack. Czasem mam wrażenie, że to mały człowieczek, taki nastolatek z ADHD, który tyle chciałby nam powiedzieć, ale zupełnie nie wie, jak, więc PATRZY, liże po rękach i wykonuje sto tysięcy fikołków, żeby pokazać, jak fajnie żyć. Nam też coraz fajniej się żyje, właśnie dzięki niemu. Jedno włochate biało-rude pięć kilo, ale życie stało się z nim zupełnie inne. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz