wtorek, 27 grudnia 2016

Pierwsze święta z psem




Jack "uświąteczniony". Nie bawię się w domalowywanie czegokolwiek do zdjęć, ale nie dysponowaliśmy akurat czapką Mikołaja, a to spojrzenie mówiło wyraźnie: to JA  jestem Twoim prezentem... No i uznałam, że w końcu musi być ten pierwszy raz. Sezon malarski uważam za otwarty!


 Nasz pies robi się coraz słodszy. Nie wiem, jak to możliwe, bo przecież od dłuższego już czasu mam absolutną pewność, że jest najcudowniejszym, najmilszym i najsłodszym właśnie futrzakiem świata, ale w te święta pobił wszelkie ustanowione przez siebie rekordy. Zyskał kilka nowych przydomków (zwyczajowe "Mysz" zmieniło się już w "Mysz Kłębkową" i oznacza Jacka zwiniętego w mały, słodki, rudo-biały kłębek łypiący okrągłymi oczami) i grono nowych miłośników... Mamy sporo gości, a właściwie to nie tyle gości, co dojeżdżających domowników - bałam się więc trochę, jak Mały zniesie cały ten chaos i harmider. Okazuje się, że nie ma z tym absolutnie żadnego problemu. Pomijając kilka chwil, kiedy nie do końca radziliśmy sobie (my!) z opanowaniem psich emocji, było fantastycznie.
Przez większość świąt Mały był po prostu... nie wiem, jak to nazwać. Chyba sobą. Czyli małym, ciekawskim stworzeniem, którego wszędzie pełno i które wszystko musi dokładnie obejrzeć i obwąchać. Uwielbiam jego spojrzenie, kiedy coś nowego go zaciekawi! Staje wtedy na wprost człowieka albo rzeczy, która zwróciła jego uwagę (wówczas patrzy na rzecz i co chwilę obraca się w stronę człowieka, który znajduje się w pobliżu, jakby prosił o wyjaśnienie) i lekko przechyla główkę, czasem do tego jego zamruczy z lekko pytającym zaśpiewem, jakby chciał z nami pogadać, o co tak właściwie chodzi. Poza tym zrobił się z niego straszliwy pieszczoch - w domu znalazło się o wiele więcej rąk do głaskania, więc przez większość dnia biegał tylko od krzesła do kanapy, żeby każdemu czule spojrzeć w oczy z niemym pytaniem: "nie jest ci przykro, że teraz pójdę dać się poprzytulać komuś innemu?". Kiedy był zmęczony, zwijał się w kłębek, najczęściej obok kogoś z domowników albo w swoim legowisku, i zasypiał, wzdychając ciężko, jakby ubolewał, że przez ten krótki czas kimania na pewno minie go coś absolutnie fantastycznego.
W czasie Wigilii pożarł swojego gryzaka i porcję karmy, a potem położył się pod stołem, tak aby mieć na oku wszystkie nasze stopy (wiadomo, fetyszysta). Nie przeszkadzał, nie żebrał o jedzenie. 
Właściwie to nie wyobrażam sobie, jak do tej pory mogliśmy spędzać święta bez niego, mam wrażenie, że jest z nami od zawsze. Tylko kilka drobiazgów trzeba było zmienić i "dostosować" do psiej obecności - szopka, zamiast pod choinką, wylądowała na szafie - Jacka nieco za bardzo ciekawiło sianko i figurki, wystarczyła sama wizja wygrzebywania Jezusa z psiego pyska i uznaliśmy, że lepiej nie kusić losu. Poza tym unikamy zostawiania Małego samego w salonie, choinkowe bombki są dla niego dość intrygujące. Nie próbuje ich zjadać, na szczęście, ale podejrzliwie obwąchuje, namiętnie za to kradnie z choinki wstążeczki i gania z nimi po mieszkaniu, jakby dostał najlepszą zabawkę. Przyznam jednak, że byłam przygotowana na dużo większe kłopoty ze świątecznymi dekoracjami.
Prawdziwym problemem okazał się tylko, tak jak się spodziewałam, psi entuzjazm na widok dzieci. O tym, że Jack kocha dzieci, wiemy już od dawna, ale dopiero w te święta mieliśmy okazję sprawdzić w warunkach domowych, jak bardzo. Od nadmiaru emocji Mały cały się trząsł, a puszczony luzem skakał ze szczęścia, na ludzi oczywiście, i usiłował zalizać ich na śmierć. Przez pierwszą godzinę po przyjściu dzieciaków trzeba go było trzymać na kolanach. Kiedy trochę się uspokoił, zabawa zaczęła się od nowa - do maluchów przyszedł Gwiazdor. Taki przebrany, jak na mój gust dość upiorny. Przez całe kilka minut jego wizyty pies darł się jak opętany, wijąc się na moich kolanach. Do wtóru mu zaczęło wyć też młodsze z dzieci, więc przez moment było dość hałaśliwie. Na szczęście po tym Jack uspokoił się, wieczorem i następnego dnia zachowywał się już zdecydowanie spokojniej - nie skakał na ludzi, nie próbował ich lizać po uszach (a przynajmniej nie bez przerwy), więc można to uznać za spory sukces. 
Piszę, że spodziewałam się problemów ze skakaniem, bo właściwie mimo moich planów na razie nie ma jak tego Jacka oduczyć - kiedy przychodzą goście, pies jest zachęcany do skakania i lizania, bo taki słodki, taki malutki... Tylko że dla kilkulatka aż taki malutki to on nie jest, a skacząc z rozpędu na dziecko może je bez problemu przewrócić. Może po doświadczeniach z tegorocznych świąt w końcu coś ustalimy i popracujemy nad jego okazywaniem radości?  

Miało być nie tylko o Jacku, ale okazało się, że Mały zdominował wątek świąteczny. Jutro lub pojutrze napiszę więcej o tym, jak wyglądały te święta dla ludzi i co z planami na Nowy Rok.




 A tu wersja "prawdziwego" Gwiazdora, niestety cykane nie przeze mnie i komórką, więc pies pokazał swoją prawdziwą naturę i świeci oczami...
 

2 komentarze:

  1. Widać, że bardzo kochacie swojego Jacka :) Super opis świąt, tylko chętnie obejrzałabym jeszcze jakieś fotki.

    Pozdrawiam i zapraszam do nas
    bialymaltan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miły komentarz :) Pierwsze zdjęcie już dodane, chociaż pewnie do końca o to chodziło! Natomiast mały fotoreportaż zeświątecznych zabaw z piesidłem będzie niedługo! :)

      Usuń