niedziela, 12 czerwca 2016

Dlaczego Jack nie ma rodowodu?


No, bo nie ma. W czasie, kiedy go kupowaliśmy, w ogóle o tym nie myślałam - moja wiedza o rodowodzie ograniczała się do tego, że "za to się płaci, żeby pieska wozić na wystawy", a dla nas wystawy - ble! Dziś wiem, że to nie tak, ale wciąż uważam, że rodowód nie jest gwarancją tego, że trafi nam się idealny pies spełniający wszystkie kryteria i wymogi "rasowości". Co prawda według ludzi, od których go kupiliśmy, rodzice Jacka mieli metryki, ale w tej chwili to, czy jest rasowy, czy „w typie”, nie robi nam absolutnie żadnej różnicy. Robiłoby co innego: gdyby trafił do nas chory, niezaszczepiony, źle odżywiany i traktowany. Na szczęście, poprzedni właściciele wydawali się fajni i o swój zwierzyniec (nie tylko psi) dbali, a Jack trafił do nas zdrowy, piękny, radosny i pełen energii. Dziś, po przejrzeniu miliardów forów, stron i blogów, na których poruszono wątek pseudohodowli, pewnie nie podjęłabym ryzyka wzięcia psiaka właściwie nie wiadomo skąd i czekałabym cierpliwie na niewystawowe szczenię rodowodowe z certyfikowanej hodowli, tak dla pewności... Ale stało się tak, jak się stało. Kilka miesięcy temu, w czasie "polowania" na odpowiedniego psiaka, przekopywałam Internet nie w poszukiwaniu danych o hodowlach, ale raczej o tym, czego Mały będzie potrzebował i jak w ogóle do niego podejść, żeby nie wszedł nam na głowę (właśnie, co do tego ostatniego, Jack uwielbia to robić - dosłownie!). Wybraliśmy tego konkretnego Jacka i, jak na razie, ani przez chwilę nie żałowaliśmy. Na szczęście.

Nie twierdzę, że psiaki z rodowodem są lepsze od tych bez. Nie twierdzę też, że te bez są lepsze od tych z! Myślę sobie tylko, żeby wybierać z głową i uważać - poznać hodowcę, porozmawiać z nim, zobaczyć, w jakich warunkach żyją szczeniaki, dostać książeczkę zdrowia z wpisami o stosownych do wieku szczepieniach. Zakup psa z dobrej hodowli prawie na pewno nam to zagwarantuje... Ale nasi "pseudohodowcy" okazali się na szczęście lepsi i bardziej troskliwi od niektórych hodowców przez duże H, co potwierdziła pani weterynarz przy pierwszym "przeglądzie" Małego. Nie kupiliśmy go jednak w 5 minut, ale odbyliśmy trochę rozmów telefonicznych, ustaliliśmy datę oględzin i ewentualnego odbioru pieska (pani poinformowała mnie, że nie przed dniem takim a takim ze względu na konieczne wizyty u weta na szczepienie i odrobaczanie) wymieniliśmy masę maili (tak, chciało im się rozmawiać, odpowiadać i wysyłać kolejne zdjęcia), a odbierając pieska spędziliśmy u nich sporo czasu na pogawędce (znów uzbierało mi się sto miliardów pytań) i "zwiedzaniu" domu Małego. Jack wychowywał się w towarzystwie innych psów, kotów, dzieci i koni, więc dziś jest zakochany w absolutnie każdej istocie żywej, aż go trochę tej miłości trzeba będzie oduczać. Nie wiem, czy po prostu mieliśmy szczęście, czy to kwestia naszego upierdliwego podejścia była, ale dobrze jest. ;-)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz